sobota, 23 sierpnia 2014

Mięsna harmata



Geograficzny paradoks, którym bez wątpienia jest kebab, to danie ni to wschodnie, ni zachodnie, a w stanie obecnym po prostu wszechobecne. Jego ekspansja była szybsza i skuteczniejsza niż potrzeba defekacji po podstarzałej maślance. Szczególnie że ‘bliski wschód’, rejon który każdy wskazałby za kolebkę posiłku wszędobylskiego niczym rodzimi urzędnicy, paradoksalnie jest dalszy niż wschód, który jest miejscem akcji wydarzeń prowadzących do powstania słowiańskiej wersji tej parweńskiej potrawy. Potrzeba stawienia oporu baraniej szarańczy poprowadziła, krótkimi pijackimi krokami do NIEGO. Polski kebab, symbol patriotycznej sztuki kulinarnej, daleka alegoria bitwy pod Chocimiem, zapraszamy do jego poznania. Wszystkie zdjęcia, w tym efekt pracy powyżej, to rezultat prywatnych badań na polu tej zaciętej bitwy.

Skład
Chuj wie ile,
ale przynajmniej wiadomo czego:

Mięsne kartacze w służbie jego królewskiej mości:
  • Schab
  • Mąka
  • Bułka tarta
  • Jajko
Bułczana harmata:
  • Chleb (o ironio!)
Proch narodowo-wyzwoleńczy (kapusta):
  • Kiszona kapusta
  • Nibygrzyby (pieczarki)
  • Boczek / skwarki
  • Czerwone wino (przydatne również w innych, strategicznych celach) 
    Cebula
Panewka:
  • Ogórek kiszony
Harmaciane smarowidło polowe:
  • Śmietana
  • Majonez
  • Chrzan
  • Czosnek
  • Losowe przyprawy

    
Zdjęcie arsenału w trakcie przygotowań do bitwy z baranią opozycją. Łzy spowodowane krojeniem cebuli, dedykowane powstańcom, przeleją czarę goryczy i zmuszą do refleksji nad stanem Rzeczypospolitej.


Zaczynamy od przygotowania kucharzy, którymi dowodzić będzie Hetman Wielki Monopolowy. Lekka nutka rauszu z jednej strony potrzebna jest, by wyzwolić pokłady sarmackiej fantazji, z drugiej by domowym sumptem walczyć z ekspansją niczym pod Wiedniem. Siekanie kapusty redefiniuje w nowoczesny sposób wiekopomną odsiecz. Zaleca się jednak rausz chmielowy, gdyż ten pochodzący z trunków cięższych kończyć się może nieplanowanym remontem. Ale o tej sztuce innym razem.


Warto, by proch narodowo-wyzwoleńczy poczuł wolę walki i braterską miłość (nie kojarzyć z destrukcyjnymi trendami zgniłego zachodu). Kapusta zrozumiana staje się mniej kwaśna zyskując słodki posmak akceptacji, którym poprowadzi lud na barykady. Kapustę długą jak kolejka do kasy pkp w weekend należy zestandaryzować w celu uzyskania równomiernego spalania w komorze harmaty (komfortowej konsumpcji). Ciepło ogniska gazowego ustawić na stopień nienachalny, umieścić w sporym garncu kapustkę, cebulę (wielowarstwowe oliwki wschodu) uprzednio podsmażone skwarki i posiekane nibygrzyby, pieczarki.


Protoplaści pokeballi, kurze płody opancerzone, niezbędne będą do utworzenia łusek pocisków mięsnych, z dumą rywalizujących z baranim szaszłykiem wielkości kulinarnej ignorancji w nadbałtyckich kurortach. 


Mięsiwo poszlachtować należy na kawałki niewielkie i zgrabne jak na zdjęciu wyżej, a po wybełtaniu w kurzym arche utworzyć łuskę z bułki, mąki i ulubionych, rodzimych przypraw. Tutaj użyto prawdopodobnie papryki ostrej, pieprzu, soli i czarnuszki. Prawdopodobnie.


W międzyczasie kapustka, konfundowana regularnie, mięknie i smacznieje w niezwykłym tempie nabierając właściwości piroplastycznych.


Jako że ciągle przyświeca nam cel dbania o kapustkę i jej powstańczy zapał, należy dać się jej w końcu napić w finalnym etapie przygotowań do powstania. Początkujący botanik wie, że rodzime gatunki kapusty gustują przede wszystkim w czerwonym winach półwytrawnych. Podtrzymywać należy oczywiście atmosferę przyjaźni i wino konsumować wspólnie z towarzyszami broni.


Małe kartacze od pełnoprawnych pocisków różnią się przede wszystkim skalą obrażeń zadawanych baraniej piechocie. Na zdjęciu obserwujemy proces utwardzania łusek nieodmienny od armamentu większego kalibru.


Wydrążenie połówki chleba to czynność dalece precyzyjna, stąd zaleca się użycie szabli husarskiej.


Składniki harmacianego smarowidła mieszamy albo niezwykle energicznie, albo zgoła elektrycznie przy użyciu blendera, pralki z tarką zamiast bębna, bądź kosiarki. Podgrzane w rusznikarskim piecu lufy harmat mogą być rozgrzane jak pensjonariuszki w Ciechocinku, stąd zaleca się ostrożność lub pancerz, zależnie od klasy postaci.


Powstańcza atmosfera roztaczająca się w arsenale okazała się tak silna, że butelki same rwały się do konsumpcji.


Pora na wypełnienie szarości marzeniami i harmaty smarowidłem wraz z prochem. Kartacze i materiały piroplastyczne w lufie harmaty nakładać warstowo w celu maksymalizacji zniszczeń.


Smacznego i do boju!

Barani odwet

Proste szklanki z delikatnie tylko zabarwioną herbatą były gustownie odziane w ażurowe uchwyty. Zgodnie z jedną z najmniej rozsądnych decyzji w dziejach, szklankowe ubranko wykonane było z amelinum , dzięki czemu jakiekolwiek próby kontaktu z rączką możliwe były dopiero po zupełnym wystygnięciu cieczy. Praktyczne wzornictwo socrealizmu w najlepszym wydaniu.
  - Zamach kurwa. - wycedził przez zęby odchylając się na skrzypiącym krześle Andrzej.
Pare kostek lodu owiniętych w poprzecieraną ściereczkę dociskał kurczowo do obolałej potylicy. Drugą ręką powoli zbliżał się do stojącej na stole herbaty, szczęśliwie rozsądek wziął górę nad pragnieniem i dłoń posłużyła ostatecznie do podrapania się po jajkach.
  - To na pewno oni. Turbany ciapate! - kontynuował wciąż wzburzony - Wracałem z roboty, a tu deszczem lunęło, że iść strach. To się schowałem pod parasolem przed budą z kebabem. I już widzę jak na mnie łypie, trochę wrogo, trochę pożądliwie - jak na młodą kózkę patrzą. A mi akurat kajzerka z kaszanką w torbie została, takiem obłożenie w firmie miał. To i żech nie czekoł, przełknąłem kilka szybkich kęsów. Żebyś Ty widział jego minę. To wszystko oni, a to oznacza wojnę! Czas wytoczyć najcięższe działa…

Z Zachodu!


  Swąd moczu, bimbru i kapusty na klatce schodowej odbierał dech. Wytarte lastryko i galeria antysemickich intepretacji penisów na ścianach brzydziły za każdym razem od nowa. Zwyczajowo zepsuta winda zmuszała do podziwiania całych czterech pięter fallicznego artyzmu, do tego dochodziło oddychanie powietrzem bardziej ubogim w tlen niż szczyty Himalajów. Z lekką zadyszką i poczuciem utraconego zdrowia wcisnąłem pożółkły i nadłamany przycisk dzwonka. Nie dało się jednak ocenić czy wywołało to jakiś efekt, bo krzyki z narożnego mieszkania skutecznie zagłuszyłyby klakson tira. Energiczne pukanie szczerze oburzyło sklejkową imitację drzwi antywłamaniowych, których żałosny klekot przegrał z kretesem w walce z harmidrem na piętrze. Niespiesznie nacisnąłem więc na pokracznie poprzewiarcaną klamkę. Drzwi ustąpiły bez większych oporów, a mym oczom ukazał się widok ograny tak obrzydliwie, że wrażenie zakrawało o deja vu. 
  Po raz kurwa setny mój brat był doszczętnie pijany. Klęczał na podłodze pocierając obolałą głowę. Coś jednak w całym tym obrazie wschodniej degrengolady nie dawało mi spokoju. Woń bimbru po przekroczeniu progu jego postkomunistycznej izby przegrywała w boju z zapachem behapowskiej pasty do polerowania linoleum. A i wzrok tego, co przyklęknął niczym Henryk IV pod murami Canossy, wydawał się jakby mniej zamglony niż wynikałoby to z założonego zamroczenia wodnym roztworem etanolu. 
 Bełkotliwa wypowiedź zawierająca zlepek słów, w których przeważało “zachodnie zepsucie, zanik tarcia oraz moja pierdolona głowa” nie pozwoliła wnioskować o tym, co miało miejsce w leżu człowieka tak przesiąkniętego wschodnią kulturą, że uciśnione kartofle składały wnioski w urzędzie imigracyjnym o udzielenie tutaj azylu.
 Po geście ręki wyrzuconej w powietrze i kierującej wzrok na wejście do kuchni, przestąpiłem nad torbą po zakupach i wszedłem do kulinarium (jeśli może być terrarium, akwarium i prezbiterium, to kulinarium jest słowem jak najbardziej na miejscu). Nie działo się w niej nic nadzwyczajnego, chociaż stojąca na kuchennym blacie butelka coca-coli mogła, a nawet powinna, zwrócić uwagę kogoś, kto znał mojego brata. Butelka brązowobrunatnego, przesyconego dwutlenkiem węgla płynu nie mogła zostać tutaj przytaszczona przez jego jestestwo. Nie spodziewał się przecież niechcianych gości, a świadkowie Jechowy dawno zaprzestali pukania do jego drzwi. No i przecież był środek tygodnia! Coś było wyraźnie odmienne od ustalonego i niezmiennego, jak niski poziom IQ rządzących, porządku.

środa, 20 sierpnia 2014

Ze wschodu...


  Swąd zachodniego zepsucia czuć było już na klatce schodowej. Nie byle jakiej, bo naszej, wschodniej, z prawdziwym słowiańskim lastryko i lamperiami. Lastryko skrzywiło się nieco, czując chyba, podobnie jak ja, kapitalistyczny odór. Zaniepokojony wbiegłem po schodach (winda nie przeszła badania Urzędu Dozoru Technicznego - nowoczesnej administracyjnej komórki uprzykrzającej ludziom życie). Z lekką zadyszką i poczuciem utraconego zdrowia otworzyłem drzwi mieszkania i nastąpiłem stopą na dywan. W ułożeniu jego splotów wyczułem bliżej nieokreślony niepokój. Domyślając się, co może być przyczyną stanu podwyższonego napięcia nici elementu mojej domowej infrastruktury skierowałem się do kuchni (co zajęło mi około 2,5 kroku i jedno ominięcie zawalającej przejście torby po zakupach). 
  Miałem rację! W kuchni stała Ona, ta na którą nałożona powinna zostać kara infamii! Niektórzy lubią z Nią posiedzieć przy whiskey. Inni po prostu w gorący dzień. Czymkolwiek zasłyszany w mediach gorący dzień jest. Ja jednak znam jej prawdziwe oblicze, nie dałem się zwieść słodkiemu smakowi, który kontakt z Nią pozostawiał w ustach. Słowiański instynkt broni się zresztą przed próchnicą i otytołością zupełnie skutecznie, napój na stołach pojawia się więc zwyczajowo w charakterze trucizny, mającej zaszkodzić wszelakiego rodzaju niecodziennym gościom, idealnie dalekiej rodzinie lub świadkom Jechowy. Potok myśli przerwało jednak gwałtowne uderzenie potylicą w pawlacz, zagadkowa utrata równowagi nie była przeciez spowodowana upojeniem, a moc zepsucia nie mogła być przecież aż tak silna…
  Wypastowane linoleum. Absolutny brak przyczepności podczas kontaktu z wełnianią skarpetą stanowi inspirację dla scenarzystów sci-fi i architektów kolei magnetycznych nie bez powodu. Gwiazdy przed oczami tańczyły nieznośnie burząc ład linii gumowej interpretacji fugi. Wirujące konstelacje nijak nie pomagały przypomnieć, wydedukować, ani w jakikolwiek inny sposób znaleźć wzorca tej układanki. Zakupy i porządek, i to w środku tygodnia!

Zaczynamy!

Państwa bloku wschodniego po okresie dekomunizacji zaczęły pożądliwie spoglądać w kierunku zachodu (próbując wyobrazić sobie pożądliwe spojrzenie należy przed psem położyć kawał soczystej golonki, posypać go bekonem, a następnie oddzielić rzeczone zwierzę niepenetrowalną szybą z pleksi). Zakazany owoc (jeśli posadzić przed tą samą golonką osobę na ścisłej diecie, to nieźle można przedstawić koncept zakazanego owocu), jakim był dorobek kapitalistycznej kultury, działa na naszą wyobraźnię od ćwierćwiecza. Wielu mówi, że chłonąc trendy zachodniego świata zapominamy o słowiańskich korzeniach i wschodniej mentalności (a jeśli się jeszcze potem taką golonkę postanowi zostawić nawet nie nadgryzioną, bo samemu się nie zje, ale drugiem się nie da, to mamy definicję wschodniej mentalności). Proces ten jednak rozpoczął się znacznie wcześniej, od stuleci nasze przyzwyczajenia i tradycje mieszają się na wielu polach. Postawiliśmy sobie za cel przybliżenie historii przenikania zachodnich potraw, zwyczajów oraz ludzi do wschodniego tygla kulturowego. Nie jesteśmy historykami, socjologami czy nawet zapalonymi antropologami, należy więc na wszystko, co tutaj umieścimy spojrzeć z przymrużeniem oka. Można te oczy nawet zamknąć, a treści kolejnych notatek pozwolić odczytać syntezatorowi mowy. Kolejne wpisy będziemy urozmaicać zdjęciami, czasami trafić się może jakiś film, wszystko oczywiście w dostępnej już przed wiekami technologii HD (ang. high demoralization). Pozdrawiamy i do spotkania na przestrzeni tego bloga!